Dziś miał być dzień na spokojnie więc wstaliśmy nieco później, zwłaszcza że niezłe prysznice za oknem były - gwałtowne i krótkie. Ot, tropiki. Postanowiliśmy pójść do małego zoo na obrzeżach Port Douglas pooglądac zwierzaki. Niestety, nasz wymarsz został opóźniony, bo rozpadało się na dobre. Gwałtownie i długo tym razem. Coś ta Irlandia mnie ściga nawet tutaj, po drugiej stronie świata.
Na szczęście to był już ostatni deszcze tego dnia, przed drugą dotarliśmy do Habitatu - trzymaja tam zwierzeta w jednym miejscu, nie trzeba za nimi gonic po roznych miejscach. Co sie generalnie przydalo... :) Tam mogliśmy pooglądać z bliska miśki Koala (heh, towarzystwo wyglądało jak po niezłej imprezie - ledwo żywe na ogromnym kacu), ptactwo przeróżnego rodzaju i kangury jedzące nam z ręki. Krokodyle nie były łaskawe się pokazać, mimo wysiłków naszego przewodnika: początkowo tupał nogami, potem uderzał w poręcz. Następnie rzucał do wody małymi jabłuszkami. A w końcu zzuł buta i machał nim nad wodą. Krokodyl pozostał niewzruszony na te wysiłki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz