27 gru 2008

14 XII Atherton Tablelands

Atherton Tablelands, niezwykly plaskowyz w tropikach, ktorego polozenie powoduje, ze mozna tu swodobnie hodowac krowy i przemysl mleczny rozwija sie w najlepsze. Twórczy radni w Cairns przemianowali pare lat temu ten region na Cairns Highlands, zeby zachęcić inwestorów i turystów do odwiedzin. Wedle przewodnika, Cairns Highlands są tym dla Cairns czym na przykład Góry Niebieskie dla Sydney.
Rozpoczęliśmy naszą trasę z Kurandy, miejscowości położonej na wysokości 330 metrów nad poziomem morza (sprawdzone przez Stefana przy użyciu jego GPS - zaznaczę, że Stefanowi i gadżetom poświęce osobny wpis) i skierowaliśmy się ku jezioru Tinaroo. Największą rzeką Atherton Tablelands (Cairns Highlands) jest Barron River, i jest dosłownie wszędzie, bo co chwila ją przekraczaliśmy, ponownie i ponownie. Atherton swoją nazwę zawdzięcza pionierowi Johnowi Athertonowi, który przybył tu w 1877 roku i odkrył cynę. Ponoć nazwa największego jeziora - Tinaroo - wzięła się z przekształcenia zawołania Athertona w momencie odkrycia cyny: "Tin! Huroo!".

Atherton Tablelands (Cairns Highlands) to sliczne miejsce, pelne zielonych lak i gaszczy lasu deszczowego. Otwarte przestrzenie, pagorki niczym z Shire (jak Nowa Zelandia znaczy sie), dziobaki plywajace w rzeczkach... Ale akuraty tych ostatnich nie udalo nam sie zobaczyc.
Mysmy objechali jezioro dookoła w poszukiwaniu ogromnych figowców, kraterów, a przede wszystkim wodospadów. Wszystko udalo nam sie znalezc, a 5 wodospadow na jakie trafilismy prezentuje ponizej.












Z Atherton Tablelands zjechalismy do Innisfail by przygotowac sie na wyprawe do Mission Beach tropem kazuarow (cassowaries!).

18 gru 2008

13 XII

Pozegnalismy sie z Port Douglas i wróciliśmy autobusem do Cairns. Cook Hwy sliczna, bo wije sie nad brzegiem oceanu, nierzadko nad sporym urwiskiem. Wesoły kierowca pokazał nam świeżaka z minionej nocy - toyote corrolle zawieszona na drzewach nad stromym zboczem. Wypadla z drogi na zakrecie, ale szczesliwie trafila na wytrzymale drzewa, ktore przytrzymaly samochod i oplotly gestymi pnączami. Ponoc nic nikomu, poza zadrapaniami sie nie stalo. Ach, szkoda ze nie zdazylismy zrobic zdjecia bo widok był niesamowity.

W Cairns dostalismy taka sama toyote, tyle ze ciemnozieloną :)

Z Cairns pomknelismy na zachod, do Atherton Tablelands. Atherton mielismy zwiedzic jutro, tylko sie zameldowalismy w rozpadajacym sie Backpackers House w Kurandzie i pomknelismy spontanicznie do Chillagoe - teoretycznie mial to byc outback. Zaluje tylko ze nie zrobilismy zdjec ani Backpackers House ani Kurandy. Miejscowosc bardzo urokliwa, z malym targowiskiem gdzie sprzedaje sie wszystko i nic, malymi kafejkami, stacja kolejowa kolejki wysokogorskiej - Scenic Railway, ktora oplata zbocza gor z lasami tropikalnymi. Backpackers House - pelen dziwnego robactwa i wpisow na scianach poprzednich mniej lub bardziej madrych podroznikow. Chyba najbardziej nam sie podobal wpis: "Social Life? Where I can download it? Niki, Amsterdam" (poza tym roznego rodzaju wpisy, takze takie wygladajace na inspirowane Into the Wild, albo Fight Clubem)
Mysmy tymczasem pomkneli w outback, 170 km od Kurandy, uwazajac przy tym na kangury, ktore wedle znakow na drodze, mialyby sie niespodziewanie pojawiac na drodze. Rzeczywiscie, niektorzy kierowcy sa bardzo nieostrozni, bo sporo tych biednych stworzen lezalo na poboczach, albo wprost na drodze :/




Z tej naszej wycieczki do 'outbacku' najbardziej nam sie podobala nie tylko stara kopalnia i huta miedzi w Chillagoe, ale tez droga, ktora z asfaltowej nagle zamienila sie w szutrową. No i krowy włażące na drogę. Parę kangurów wskoczyło na jezdnię w drodze powrotnej, ale byliśmy uważni.








W Chillagoe, miasteczka którego zdjęć psiakość tez niezrobiliśmy, cisza był i spokój, prawie ani żywego ducha. Ale odkryliśmy na tablicy komunalnej (Community Board), ze niejaki Bonda Shawny, obchodzi 40tke dziś, więc serdecznie zaprasza swoich przyjaciół i znajomych z Chillagoe i okolic na urodzinową impreze do Hotelu Central w Chillagoe. Przez chwile myslelismy zeby tam zajsc, ale ze dzien chylil sie ku koncowi, trzeba bylo wracac.

Na koniec tylko dodam, ze z tablicy informacyjnej w kopalni miedzi wyczytalem, ze pracownicy wykonywali swoja praca w bardzo fatalnych warunkach. Oj, przydalyby sie im zwiazki zawodowe, przydaly. Kopalnia operowala w latach 1913-1947, w 1940 roku została sprzedana na aukcji, ale potem chyba nie udalo sie nic z niej wykrzesac...




Mysmy wrocili do Kurandy by stamtad atakowac Atherton Tablelands i wodospady.

12 XII


Rafa jest po prostu niesamowita, i chyba dlatego też zdecydowalismy sie na jeszcze jeden dzien z nurkowaniem. Ale tym razem bez butli, tylko pletwy i maska z rurka. Poplynelismy katamaranem na nieodlegle wyspy gdzie troche pogonilismy zolwie morskie, i Stefan - jak twierdzi - widzial rekina. Rekin nie byl duzy, ale byl. W zdjecia wrzucam te dane mi przez fotografa z HABA. Sami nie mielismy zadnego aparatu do robienia zdjęć pod wodą, ale i tak pogoda była fatalna, nawet zdarzyło się, że zaczęło po prostu padać jak podglądaliśmy życie na rafie.
Na wyspie do której przybiliśmy stała latarnia morska - w użyciu do 1942 roku (bodajże). W informacji na tablicy przy latarni szczególny nacisk położono na przypadki wariact jakie ogarniały latarników (z okresu 1920-1940). Latarnicy bowiem mieli prawo do miesiąca wakacji w ciągu roku, a przez pozostały czas musieli być na miejscu. Żywność im dowożono statkiem. Tekst kończył się komentarzem, że jeśli wariactwa zdarzały się w XX wieku, to ciekawe co się musiało dziać wcześniej:)


foto: Haba




17 gru 2008

11 XII


Chyba to mozna nazwac odbebnieniem Daintree National Park - calodniowa wycieczka po parku narodowym Daintree i w tempie ekspresowym, z wycieczka po rzece o tej samej nazwie w poszukiwaniu krokodyli, krotkiej eskapadzie w las deszczowy, dwie plaze, kapiel w rzece w lesie tropikalnym i z powrotem do Port Douglas. Ale w miedzyczasie moglismy zobaczyc troche robactwa i zwierząt. Szczególną uwagę zwraca się turystom na niekąpanie się w rzekach z uwagi na krokodyle, i na ostrożną jazdę samochodem - można niechcący zabić kazuara, a jest ich w lasach Daintree zaledwie 1500. Te ogromne ptaki nieloty są pod ścisłą ochroną. Ciekawe, że to zwierze nie wpisało się w kanon charakterystycznych towarów eksportowych Australii. Nie wiedzielismy wtedy ze Stefanem, ze te pierwsze wzmianki o kazuarach, beda początkiem naszej wielkiej wyprawy pare dni pozniej...





Tak swoja droga, czas wielkich odkrywcow, podroznikow i badaczy - to byly dobre dni, zeby sie uniesmiertelnic. Taki badacz nazywal jakies przyladki, gory, albo rzeki swoim nazwiskiem, albo nazwiskiem swojego kolegi po fachu, promotora, albo przyjaciela. Deintree Park dostal nazwe dzieki niejakiemu badaczowi Dalrymple, ktory oddal hold wczesniejszemu badaczowi, Anglikowi Richardowi Daintree. Dalrymple tez zostal uhonorowany, co najmmniej rzeką i miastem. Najwyzsza gora w Atherton Tablelands - (o ktorych pozniej a ktore nota bene nosza nazwe od pewnego pastora, ktory tam zamieszkal) - Mt. Barret - nosi nazwisko dyrketora Towarzystwa Podroznikow z Londynu... ech, co by bylo gdybysmy to my na ten przyklad odkrywali nowe lądy, gdyby Irish-Polish Society, albo POSK, albo duperelek.com ufundowal jakas ekspedycje... :)

10 XII



Dziś miał być dzień na spokojnie więc wstaliśmy nieco później, zwłaszcza że niezłe prysznice za oknem były - gwałtowne i krótkie. Ot, tropiki. Postanowiliśmy pójść do małego zoo na obrzeżach Port Douglas pooglądac zwierzaki. Niestety, nasz wymarsz został opóźniony, bo rozpadało się na dobre. Gwałtownie i długo tym razem. Coś ta Irlandia mnie ściga nawet tutaj, po drugiej stronie świata.
Na szczęście to był już ostatni deszcze tego dnia, przed drugą dotarliśmy do Habitatu - trzymaja tam zwierzeta w jednym miejscu, nie trzeba za nimi gonic po roznych miejscach. Co sie generalnie przydalo... :) Tam mogliśmy pooglądać z bliska miśki Koala (heh, towarzystwo wyglądało jak po niezłej imprezie - ledwo żywe na ogromnym kacu), ptactwo przeróżnego rodzaju i kangury jedzące nam z ręki. Krokodyle nie były łaskawe się pokazać, mimo wysiłków naszego przewodnika: początkowo tupał nogami, potem uderzał w poręcz. Następnie rzucał do wody małymi jabłuszkami. A w końcu zzuł buta i machał nim nad wodą. Krokodyl pozostał niewzruszony na te wysiłki.




9 XII

Rafa koralowa! - z samiutkiego rana wsiedliśmy na Habę, statek motorowy który wywiózł nas na jedną z raf nieopodal Port Douglas - Agincourt. Słońce, błękitna woda, lekki wiaterek, czegóż chcieć więcej? Ano butli z tlenem i płetw! Wcisnąłem się w kombinezon, dali mi duzom butle na plecy, posłuchałem krótkiego kursu jak sobie radzić pod wodą i z rekinami, poczym wskoczyliśmy w lazurową toń oceanu by oglądać z bliska rafy. Nic wiecej nie dodam, zalaczam zdjecia (dodam ze nierobione przeze mnie, ale przez fotograf z HABY).







A tego tu to nawet moglismy poklepac po luskach. Ponoc stary znajomy tych z Haby... :)

12 gru 2008

8 XII


Port Douglas - to będzie nasza baza wypadowa - nasza, bowiem moim towarzyszem podróży jest mój kuzyn Stefan, który będzie też operatorem kamery (bedzie krecil film, ktory moze kiedys uda mi sie posklejac). Wczoraj pozegnalismy Sydney i polecielismy na polnocnowschodnie wybrzeze Australii. Pierwszy dzień w Port Douglas spędziliśmy na wałęsaniu się po miasteczku i opracowywaniu strategii na nadchodzące dni. Małe miasteczko, wiekszosc starej zabudowy zostala zniszczona przez cyklon 1911. Slynne jest z tego, ze w 1887 roku powieszono tu kobietę (przyjamniej podkreślają to kilka razy w przewodniku). Pierwszy i ostatni raz w stanie Queensland. Oskarzono ja o morderstwo meza, i razem z kochankiem zawisla na szubienicy. Ciekawe, ze tuz przed wykonaniem egzekucji jej wspolnik krzyknal: to ja oddalem strzal! - jednak na takie oswiadczenie bylo juz za pozno, a Ellen Thomson, bo tak sie wlasnie nazywala ta slawetna kobieta, przeszla do historii.
Nota bene Ellen byla Irlandka i przybyla do Port Douglas w 1858 roku. I zeby chyba oddac uklon dla pierwszych osadnikow w Port Douglas mozna tez znalezc pub irlandzki! NIe omieszkałem tedy zbadać go i posilić się tam tradycyjnym irlandzkim wrapem z kurczakiem w sosie chili i pinta Guinnesa. Nie ma co, ten ostatni też był tak tradycyjny jak wrap. Ach! najlepsze Guinnesy można chyba tylko dostać w Irlandii.




Tak w ogóle to rejony Port Douglas to miejsce gdzie kapitan Cook rozwalil nieco swoj slynny okret Endeavour, klucząc pomiędzy rafami koralowymi. Półwysep do którego przybił po trudach slalomu nazwał problemowym - stąd Cape Tribulation (kole 1770).

Wracając do hostelu gdzie spaliśmy przeszliśmy kawałek śliczną 4milową plażą - wody oceanu delikatnie wylewały się na srebrny w blasku księzyca piasek. Tylko wydzielony niebieskimi nadmuchiwanymi rurami kawałek oceanu szpecił nieco ten widok - do rur była przyczepiona siatka i tylko w obrębie w ten sposób zabezpieczonego czworoboku można było się kąpać - dookoła w mrocznych wodach czaiły się groźne meduzy...
W nocy przyszła gwałtowna burza i lało straszliwie i grzmiało przeraźliwie.


Na marginesie, w drodze na lotnisko dowiedziałem się jeszcze więcej o zagrożeniach jakie czyhać będą na nas w dziewiczych rejonach Port Douglas gdzie przyjdzie nam spędzić conajmniej pięć dni. Na pierwszy ogień pająki, węże i cassowary - sandały raczej należy schować i ubrać adidasy. W buszu można łatwo o wypadek, a i lepiej się w ogóle będzie chodziło. W dobrych butach też się szybciej będzie biegało uciekając przed szarżującym cassowarem albo krokodylem. Te ostatnie są oczywiście niezwykle groźne, sięgać rozmiarami mogą 7 metrów i dużo nieostrożonych turystów pada ich ofiarą. Kąpanie się w rzece jest delikatnie mówiąc - nie polecane. Przebywanie w pobliżu też. Podobnie kąpanie się w oceanie jest dalece niewskazane, bo ogromne meduzy podpływają pod brzeg i potrafią śmiertelnie porazić. Czy ktoś wspominał coś o raju? Kangurom też się oberwało: takie przyjazne, które z natury wyglądają na poskromione i łagodne zwierzątka są niezwykle groźne - potrafią wczepić się swoimi pazurami w bark ofiary przytrzymując ją w ten sposób, dalej opierając się na swoim ogonie uderzają z całej siły swoimi skocznymi nogami w klatkę piersową. Nie muszę tłumaczyć, że niewiele potrzeba żeby połamać żebra. Teraz zastanawiam się, co też mogą człowiekowi okropnego zrobić misie koala...

11 gru 2008

Nigdzie nie bylo widac, zeby oceany zlewaly sie w jedno miejsce, albo zeby ludzie chodzili do gory nogami. Ale przez okno samolotu mogłem zobaczyć Harbour Bridge i Opera House. NIebo bylo zachmurzone, podonie jak w Irlandii. Czyzby Irlandczycy postarali się tak bardzo uczynić nową ziemię podobną do swej ojczyzny?
Tymczasem wyladowalismy. Podekscytowany ruszylem w kierunku okienek z straznikami i celnikami. Ha, ponoc Australijczycy znani są z serdeczności i otwartości.ale ponoc tez te dobre cechy charakteru nie znajduja swego miejsca na granicy. Pierwsze wrazenie jednak bylo bardzo pozytywne, pan straznik zerknal na moj paszport, cos sprawdzil w komputrze i usmiechnawszy sie wbil mi pieczatke do paszportu. Hurra! Chyba Australia stanela przede mna otworem! Chyba...na początek dopadł mnie celnik przy taśmie bagażowej - chyba szukał ofiary, której może napędzić stracha pytaniami o to co mam w bagażu, czy papierosy, alkohol i ile, poczym zawołał koleżanke z psem, żeby ten obwąchał mój bagaż. To nie był jednak koniec, bo kiedy przepychałem mój ogromny bagaż przez skanery inny celnik rzuciwszy okiem na mój paszport spojrzał na mnie podejrzliwie i zapytał: a polskiej kiełbasy tam nie masz przypadkiem, hę?
Razem z ciocia i wujkiem poturlaliśmy się samochodem do Glenbrook, u podnóża Gór Niebieskich.
Pierwszy dzień upłynął w strugach deszczu, na przemian z słońcem, wycieczce do miasteczka Penrith gdzie po drodze minęliśmy irlandzki pub i zwizytowaniu leżących nieopodal miejsc widokowych w Górach Niebieskich. W sumie prawie jak w Irlandii, na przemian leje i wychodzi słońce, są puby i nieopodal leżące góry. Tyle, że w drzewach czają się Kukabarry, które zamiast treli czynić zanoszą się dziwacznym śmiechem, po polach rączo biegają ogromne białe kakadu, a zamiast owiec trawę skubią kangury. Jak zwykle 'prawie' robi ogromną róźnicę.





3 gru 2008

Przygotowania cz.2

Wstep 2. 5 grudnia rano


Przed wyjazdem do Australii moją wiedzę o kraju zaczerpnąłem z programów przyrodniczych, książek, starych rycin przedstawiających mieszkańców tego tajemniczego lądu. Przyznam, trudno je było dostać, ale jak się jedzie do tego dalekiego kraju, gdzie czają się pająki, jadowite węże, krokodyle albo meduzy - lepiej dowiedzieć się jak najwiecej o środowisku naturalnym i historii.




Przygotowania

Wstep - 4 grudnia 2008




Terra Australis, tajemnicza ziemia poludniowa, leżąca na drugiej pólkuli. Juz starozytni sugerowali, ze o ile ziemia nie jest jednak plaska, to po drugiej stronie swiata musi byc jakis ogromny lad, ktory utrzymalby w rownowadze kule ziemska. Ogromny lad zamieszkaly przez fantastyczne stwory. Z biegiem czasu niezwykle teorie musialy ulec drobnym korektom, jednak nie wszystkie mity zostaly obalone, a w miedzyczasie nowe zostaly wykreowane. Postanowilem zbadac te owiane legenda rejony swiata i udac sie na ponad miesieczna wyprawe sladami Cooka, Strzeleckiego i mojej rodziny, ktora wyemigrowala tam jakies 30 lat temu.

Planowo miałem lecieć przez Bangkok do Sydney, podróż miała zająć jakiś 1 dzień, ale oczywiście nic nigdy nie może być za proste. W sumie nie powiniem za bardzo narzekac, bo kiedys trase z Irlandii do Australii pokonywalo sie dlugimi miesiacami i dodatkowo istniala szansa aby nabawic szkorbutu.
W każdym razie na dobry początek podróży tajlandzka średnia klasa, biznes i rojaliści, czyli wszyscy Ci których związkowcy nie specjalnie lubią, 27 listopada przyszli w liczbie 5 tysięcy na lotnisko Suvarnabhumi i zablokowali wyloty i odloty samolotów z Bangkoku. Dziś rano zmieniłem więc trasę lotu i linie lotnicze na British Airways - z uwagi na blokadę. Nie minęła godzina od mojej decyzji i protestujący postanowili wrócić do domu. Czy to nie jest niesamowity zbieg okoliczności? Premier Somchai ustąpił ze stanowiska, jego partia została zdelegalizowana, ale sytuacja w Tajlandii nie zostala ustabilizowana. Końcem końców już nie będę leciał przez Bangkok, ale przez Singapur.